Ten artykuł jest trochę wyjątkowy - nie ma nic wspólnego z usługami Acropolis Advisory. Nie jestem typem człowieka, który dzieli się swoimi przemyśleniami w sieci. W czasach, gdy wszyscy bombardują swoimi opiniami, radami, analizami i spostrzeżeniami, zawsze uważałem, że lepiej zachować dystans. Dzisiaj jednak jest zupełnie inaczej. Dzisiaj „muszę bo się uduszę!”
Na naszych oczach świat staje na głowie. Powiedzieć to – to nic nie powiedzieć. Od dawna obserwujemy przecież, że zmiany (we wszystkich możliwych obszarach) przyspieszyły do tego stopnia, że zastanawiamy się, czy jako gatunek jeszcze się rozwijamy, czy już zwijamy? W ostatnich tygodniach jednak, za sprawą DOSKONALE WIECIE KOGO, proces ten dostał jeszcze dodatkowego spinu. To mniej więcej tak, jakbyście w cyrku obserwowali z zaciekawieniem słonia, który kołysze się na boki w rytm muzyki, ale chwilę później ten sam słoń jedzie już na monocyklu żongluje płonącymi pochodniami.
President Of The Utter Stupidity w ciągu ledwie miesiąca swoich rządów boleśnie zaskoczył wszystkich naiwnych. Mówiąc „naiwnych” mam na myśli tych, którzy do tej pory uważali matkę Ziemię za miejsce bynajmniej nie idealne, ale do ideału dążące. Czyli – umówmy się – zdecydowaną większość ludzkości. Sam się do tej grupy zaliczam, mimo, że od ok. 6 lat zafascynowany jestem geopolityką i wiem już, że „Fukuyama mylił się mówiąc o końcu historii”, a „świat z jednobiegunowego staje się na powrót wielobiegunowy”. Nie chodzi mi więc o to, że Realpolitik zawsze wygrywa z romantyzmem i że USA mają prawo kierować się swoim własnym interesem. Nie o to, że – rozpasani długim okresem bezwojnia (patrząc z perspektywy środkowo-europejczyka) – w 2014 roku po zajęciu Krymu zostaliśmy brutalnie uświadomieni, iż nic nie trwa wiecznie (a już na pewno, że wolność nie jest za darmo). Nawet nie o to poczucie nagłego osierocenia, dzwoniące w głowach mieszkańców wszystkich byłych demoludów. Ludzi mających wbite w głowę, że USA i NATO to jedyna siła powstrzymująca niezbyt mile widzianego w naszych progach sąsiada ze wschodu. Nawiasem mówiąc – powstrzymująca tylko w sensie psychologicznym (odstraszanie), bo nigdy nie fizycznym. Artykułu 5. W ciągu 75 lat istnienia NATO użyto tylko raz – w obronie USA. Tak dla przypomnienia.
O co więc chodzi?
Szok, któremu – przynajmniej ja – obecnie podlegam, wywołany jest zburzeniem systemu wartości opartych na prawdzie. Tak, to brzmi naiwnie, ale najboleśniejsza dla mnie jest właśnie postępująca śmierć prawdy. O ironio, dokonująca się przy użyciu czegoś, co dawniej nazywano środkami masowej informacji. Umówmy się: politycy – i ogólnie, rządzący – zawsze oszczędnie gospodarowali prawdą. Do tego jako ludzkość zdążyliśmy się przyzwyczaić. Jednak zabijanie prawdy na masową skalę rozpoczęło się stosunkowo niedawno, za sprawą tzw. doktryny Gierasimowa sformułowanej w 2013 roku i powstałych na jej fundamencie farm trolli. No ale cóż, Rosja to Rosja. Natomiast teraz, kiedy oswoiliśmy się już trochę z potopem trolli, z zupełnie drugiej strony globusa pojawił się MEGA-TROLL (a może MAGA?). Troll zupełnie nieanonimowy, pokazujący swoją twarz do kamer telewizji całego świata. Gdy usłyszeliśmy, że imigranci w Stanach jedzą psy, było to może jeszcze śmieszne. To, że nie wiadomo czy Dania jest prawowitym właścicielem Grenlandii – już mocno niepokojące. Potem były kłamstwa na temat konfliktu w Gazie. No i kulminacyjny punkt programu: to Ukraina rozpoczęła wojnę, a jej prezydent od roku pełni tę funkcję bezprawnie, przy poparciu społecznym wynoszącym 4%. Wskutek czego bardziej wiarygodnym rozmówcą jest pragnący pokoju i demokratycznie wybrany prezydent Rosji.
Ktoś może usprawiedliwiać to wszystko demencją starczą. Ktoś inny przypomni Billa Clintona i jego liczne kłamstwa obyczajowe. Nie broniąc tego ostatniego, to zupełnie inny kaliber. A na demencję cierpi też Joe Biden, tyle że największe zamieszanie z tego tytułu to pomylenie nazwisk Żeleńskiego i Putina. Dlatego właśnie prezydent najpotężniejszego państwa świata uprawiający świadomie i konsekwentnie postprawdę geopolityczną tak mnie szokuje.
Chociaż… czy naprawdę powinien szokować?
Osiem lat temu trzy poważne instytucje (FBI, CIA i NSA) opublikowały wspólny raport stwierdzający jasno, że w wygrane przez Trumpa wybory 2016 roku wmieszana była Rosja. Nie wnikam na ile prawdziwe były idące dalej tezy, że on sam jest rosyjskim agentem, bo nie jest to istotne. Dziwi mnie natomiast, że od tego czasu z tą wiedzą nie zrobiono nic. Mało tego, mam wrażenie, że wszyscy o niej zapomnieli – od polityków (tu znów tłumaczę to sobie realizmem świata dyplomacji), dziennikarzy, po amerykańskich wyborców i opinię międzynarodową. Zbiorowa amnezja. Świat wyparł tę wiedzę ze świadomości, bo jest nie do strawienia. Tylko że Trump wrócił. A my dalej gramy w tę grę, jakbyśmy niczego się nie nauczyli.
I smieszno, i straszno – jak mawiają Rosjanie. Chciałbym zakończyć mówiąc, że idę po popcorn z colą i oglądam dalej. Ale jakoś mi trochę ostatnio zbrzydły – i popcorn, i cola. Tak jak inne amerykańskie wynalazki, łącznie z hollywoodzką iluzją, że każda historia kończy się dobrze.